Moderowanie postów czasowo włączone

Moderowanie postów czasowo włączone

środa, 1 grudnia 2010

302)-306) grudzień 2010

306) Starorocznie

Święta, święta i kilka kilogramów więcej.
Wiecie co? W tym roku jakoś nie poczułem tego nastroju, aury panującej w wielu domach, atmosfery świąt. I trochę się tego boję, bo poprzednie lata były zgoła inne, to ja nuciłem sobie pod nosem „last krismes aj gew ju maj hart”, lukrowałem pierniki z Wyzwoloną, kupowałem prezenty za połowę mojej miesięcznej kasy, pełen uśmiechu od ucha do ucha.
Teraz niby dzieliłem się opłatkiem, niby ubierałem choinkę, niby jadłem barszcz z uszkami i rybę po grecku… ale wszystko było takie… sztuczne.
———————————————————————-
Rok 2010 przebiegł zdecydowanie za szybko. Ani się nie obejrzałem, a on już na finiszu. Masakra.
To znaczy wiecie, jakoś mimo wszystko nie jest mi żal staruszka. Bo ten dwa tysiące dziesiąty (nie dwutysięczny dziewiąty!) jakiś mega zajebisty nie był. Z tej okazji przygotowałem małe podsumowanie, w liczbach (bo ja jestem takim niespełnionym matematykiem :D ):
  1. Notek na blogu – 41 (wychodzi jedna notka na około 9 dni, przepraszam, obiecuję poprawę! Na moje usprawiedliwienie mogę napisać jedynie tylko to, że często nie miałem czasu/ weny/ ochoty/ o czym pisać*);
  2. Średnia w indeksie – 4,1 (Aniołek zaczął się uczyć!);
  3. Ilość miesięcy w pracy – 8 (masakra!);
  4. Ilość randek – nie wiem, szczerze mówiąc… 20kilka?
  5. Kontakty randkowe trwające więcej niż 1 spotkanie? 4 (jeden po trzecim spotkaniu powiedział, że za dużo mówię, drugi mnie za przeproszeniem wyruchał i zostawił, trzeci wrócił do exa, czwarty po trzecim spotkaniu powiedział że mnie kocha i zawsze będzie mnie kochał, to się przestraszyłem);
  6. Ilość „drobnych potknięć w szukaniu miłości na całe życie” (tak mi Ążej kazał nazywać partnerów seksualnych, z którymi nic nie wyszło) – z tym mam problem, bo nie wiem, jak kogo liczyć. w każdym razie – moim zdaniem za dużo.  Ktoś mi mądrze powiedział, chyba Wyzwolona: „Ale diabełku, co sobie poruchałeś, to Twoje!”. Tylko ja tak średnio czuję to usprawiedliwienie;
  7. Ilość coming outów najbliższym znajomym i rodzinie? 4, w tym jeden najważniejszy, Rodzicielce;
  8. Ilość profili na ciotonaszejklasie (czyt. fellow) – 2, bo mi się poprzedni nick nie podobał, więc zamieniłem go na jeszcze głupszy :P ;
  9. Ilość spalonych paczek papierosów, przy piwie, z kolegami, ucząc się na egzaminy i paląc w samotności, patrząc się na widok z okna i zastanawiając się, czy jest tam gdzieś w Poznaniu JakiśKtoś – +-250;
  10. Ilość znalezionych miłości - 0 (ale to chyba wina fejsbuka, bo 3 stycznia oznajmił mi, że szansa znalezienia miłości w 2010 roku wynosi 1%);
—————————————————-
Życzeń i postanowień noworocznych nie będzie. Bo te pierwsze są takie szablonowe („Żeby przyszły rok był lepszy niż poprzedni, „do siego roku” „pomyślności”) a te drugie i tak nie wychodzą (co roku próbuję).
W ostatnim poście roku 2010 chciałbym Wam tylko podziękować, że jesteście – niektórzy bardziej, inni trochę mniej. I powiedzieć, że to fajne uczucie, wejść tutaj, napisać parę słów, przeczytać je po kilku miesiącach i pomyśleć „tej, kiedyś to ja miałem problemy o_O”.
Trzymcie się!
http://www.youtube.com/watch?v=kUsmiUDIEeA – bardzo mi się podoba to wykonanie :)

304)Dzień za dniem, tydzień za tygodniem

Czuję od jakiegoś czasu, że moje życie wpadło na pewne tory. Taki szablon, podobny do tych, z którymi mieliśmy do czynienia w przedszkolu, odrysowując zwierzątka z panią przedszkolanką.
 Jest przewidywalne jak to, że jutro znów będę czekał ponad godzinę na pociąg z Zapiździajewa do Poznania (to tak przy okazji kolejowej metafory).
Śpię, jem, pracuję, uczę się, oglądam seriale, sprzątam, pogadam z Młodym, posiedzę sam w mieszkaniu, śpię. Czasem wyjdę ze znajomymi, czasem wyjdę na randkę. Nic mnie nie cieszy, nawet blog.
Chyba wpadłem w zimową deprechę, bo wstaję – jest ciemno, wracam z pracy – jest ciemno. Potrzebuję promieni słońca, potrzebuję spacerów po Cytadeli, potrzebuję wyjścia na dwór w krótkim rękawku, zaczerpnięcia powietrza i wiosennych zapachów, które delikatnie, acz uroczo kręcą w nosie. Potrzebuję kolorów inne niż szaro – białe.
Ale na to wszystko będę jeszcze czekał co najmniej zajebiście długie trzy miesiące.
Zimo wypierdalaj, wypierdalaj zimo.
————————————————————-
Tak wiem, zwalam wszystko na pogodę. To najprostsze rozwiązanie.
I nie jestem Emo, Emo nie jedzą mięsa, nie piją, nie palą (…). Po prostu no, trochę chujowo mi. Tak to określę.

303) Mój syn jest gejem

Ostatnio kilku moich znajomych zdecydowało się na coming out. Ten najbardziej hardkorowy, bo powiedzenie przyjaciołom nie jest takie straszne – łatwiej zaakceptują, szybciej się pogodzą… Wiele osób obecnie uważa, że to trendy mieć kumpla geja. „Bo to takie światowe”.
Inaczej jest z rodzicami. Bo to inny typ międzyludzkich relacji. Wszak rodzice znają nas od maleńkości, opiekują się nami, dbają, by nic nam się nie stało, by niczego nam nie brakowało, byśmy wyrośli na ludzi dojrzałych, zaradnych i szczęśliwych. Sami dorastali w niezbyt ciekawych czasach, gdzie ciężko było nie tylko z pracą, z kupnem podstawowych rzeczy, ale także z tolerancją. Dla wielu z nich szczęście kojarzy się z dobrą pracą, kochającą rodziną, pięknymi i zdolnymi dziećmi. Brak jednego z tych elementów w życiu pociechy, jest nieakceptowalny. Dlatego wiadomość, że ich ukochane dziecko jest gejem, może być wielkim wstrząsem, dla niektórych – zbyt wielkim.
Coming outy moich znajomych nie poszły za dobrze, może związane to było z powyżej przytoczonymi przeze mnie czynnikami, może czymś innym? Nie wiem. Czasem zdaję sobie sprawę, jakim szczęściarzem jestem, bo moja mama przyjęła ten fakt do wiadomości. Tyle. Nic się między nami nie zmieniło. I choć minęło od tej pory pół roku, i choć nie rozmawiam z nią o moich problemach z facetami, brakiem drugiej połówki a jeśli podejmuje temat mojej orientacji to ścisza głos i nie mówi „jesteś gejem” tylko „jesteś wyjątkowy”, to wiem, że i tak mam szczęście. Bo wielu innych rodziców tak  łatwo nie zaakceptowało tej informacji.
Reakcje są różne – płacz, wyrzuty („Nie tak Cię wychowaliśmy”), apele („Znajdź sobie jakąś dziewczynę lepiej, bo na starość zostaniesz sam!”), szantaż emocjonalny („Serce mi pęknie, jeśli to prawda”), histeria („Co ludzie powiedzą!”), groźby, przemoc („Wytłukę z Ciebie to Twoje pedalstwo) i propozycje leczenia („Weźmiemy Cię do psychiatry i Cię uzdrowi”). Po takiej rozmowie taki syn, czy córka czują się stłamszeni, uciekają z domów i urywają kontakt. Obrażają się. Poddają się bez walki. A nie powinni.
Bo tak naprawdę to ogromny szok, dla rodziców, którzy wychowali się w innych czasach i kierowali się innymi wartościami. Strach przed niezrozumianym, który pcha ich do histerycznych czynów, jak wiele z tych przytoczonych wcześniej.
Czasem trzeba dać im trochę więcej czasu. Wyprowadzić się, usunąć w cień, żeby zatęsknili i przemyśleli cały „problem”. Innym razem – szczerze porozmawiać o swoim życiu, opowiedzieć o problemach dorastania, zapewnić, że jest się szczęśliwym. Czasem trzeba poprosić o pomoc kogoś innego, przyjaciółkę mamy, psychologa, siostrę czy brata, bo nic tak nie oczyszcza atmosfery i nie pomaga w przyswojeniu tych informacji, jak rozmowa z kimś innym.
Bo wielu rodziców kocha ponad wszystko, tylko musi sobie posegregować w głowie taki natłok informacji. Przecież wiedza o homoseksualizmie jest u nich wyniesiona z telewizyjnych seriali i informacji w wiadomościach o paradach równości. Dla nich każdy gej myśli o seksie, jest połamany i zniewieściały. Szokiem jest fakt, że  do tej grupy „zdegenerowanych zboczeńców z flagą wytatuowaną na czole” należy również ich ukochane dziecko. Czują wstyd, żal, rozpacz, że ich dziecko jest „inne”. I boją się.
Podobnie było z moim znajomym. Usłyszał od własnej matki, że jest chory i ma się wynosić z domu. Uciekł do przyjaciółki, zamieszkał z nią i poszedł do pracy.
Dwa miesiące później do drzwi zapukała jego mama. Płakała, powiedziała że żałuje tego, co powiedziała i co zrobiła. Prosiła, żeby przeprowadził się z powrotem do rodzinnego domu. Przegadali razem całą noc, ale do domu nie wrócił. Powiedział, że będzie lepiej, jak się w końcu usamodzielni. Ale na obiad w niedzielę by przyszedł.
Od tamtego incydentu minęły trzy lata – skończył studia, założył własną firmę, znalazł sobie partnera i zamieszkał z nim. Został chrzestnym dziecka przyjaciółki, z którą mieszkał przez ten trudny okres.
A co niedzielę przychodzi na rodzinny obiad. Nie sam, z partnerem.
Nie ukrywam, taki happy end nie zdarza się zawsze. Czasem historia kończy się smutniej, bo mimo starań nie można zmienić nastawienia mamy, czy taty. Drogi się rozchodzą… ważniejsze od kontaktu z synem są bzdurne kazania księdza, czy zdanie sąsiadów.
Gdyby mnie spotkał taki koniec coming outowej historii, strasznie bym to przeżył. Zadręczał się myślami, że to wszystko przeze mnie. Ale po jakimś czasie, po kilku dniach, miesiącach, latach, stwierdziłbym, że dobrze się stało, bo czy rodzice, którzy kochają swoje dziecko, wyrzekliby się go z tego powodu?
Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami.
Życzę wszystkim walczącym z coming outem, który nie poszedł po ich myśli, żeby skończył się tak, jak na filmiku. I trzymam za Was kciuki ;-)

302) Srutututu kłębek drutu

Zestarzałem się.
Jeszcze trzy lata temu piątkowy wieczór spędzałem poza domem. Zresztą nie tylko ten jeden, co chwilę gdzieś wychodziłem – to do Elizy, to na piwko, to na randkę, czy imprezę do białego rana. A teraz?
Piątkowy wieczór, przyjechałem do rodzicieli, zjeść obiad, dać się wygadać matce, obejrzeć „kocham Cię Polsko” w telewizji i posiedzieć przy kompie, kiedy staruszkowie pójdą spać.
Gdzie się podziała ta spontaniczność? – zapytał Aniołek ubrany w szlafrok i palący papierosa przed kompem.
———————-
A propos palenia – Młody zmusił mnie, żeby znów spróbować rzucić. Się biedaczek zakochał w dziewczynie, która nie pali, to teraz musi trochę pocierpieć. A że my zawsze wszystko robimy razem, to okazało się, że rzucać też razem zaczniemy.
Tylko nie mam kurwa motywacji. To znaczy wiadomo – „szczęście Młodego”, powinno być JAKĄŚTAM motywacją, ale że ja trochę egoistyczny jestem, to mi to nie do końca wystarczy.
Kasę mam, zdrowia mi nie szkoda, nie mam dla kogo rzucić, w przeciwieństwie do Młodego. Tak więc postaram się rzucić, nie dla kasy, nie dla zdrowia, tylko dla wolnego Tybetu.
I o, jakaś motywacja jest, co nie?
http://www.youtube.com/watch?v=iPxCocEfHf0