Moderowanie postów czasowo włączone

Moderowanie postów czasowo włączone

sobota, 29 czerwca 2013

435) Kolejny Weekend w Stolicy

Kolejny raz w pociagu. Tym razem nie Zapizdziajewo - Poznan lecz stolyca - Poznan.
Po raz kolejny Stolice opuszczam z wielkim smutkiem, ale i tez z wypiekami na twarzy. Kolejny raz bylo zajebiscie, kolejny raz Toro, kolejny raz pyszne jedzonko przyrzadzone przez Warszawiaka, kolejny raz wodka-piwo-wodka-wino-wodka. Kolejny raz lekko krepujaca rozmowa na tematy zyciowo-uczuciowe. Kolejny raz po zauwazeniu, ze przy stole sie na mnie patrzy i pytaniu czy cos sie stalo, padla odpowiedz "nie, po prostu strasznie mi sie podobasz, Malpo".
Cudownie jest, cudownie.

------

niedziela, 23 czerwca 2013

435) Gadu Gad



W czasie kolejnej podróży pociągiem relacji Zapiździajewo – Poznań Główny, włączyłem gadu gadu, żeby zobaczyć, czy jeszcze funkcjonuje, czy nie zostało wyparte przez facebook Messengera, whatsapp albo inne nowoczesne sposoby komunikowania się na odległość. Na liście kontaktu 132 osoby, jedna w trybie ‘zaraz wracam’, przy pozostałych 131 osobach widniało czerwone słoneczko.

Przypomniałem sobie, jak to było kilka ładnych lat temu, kiedy minuta rozmowy kosztowała złotówkę, sms 50 groszy, nikt nie marzył o stałym dostępie do netu w telefonie i człowiek siedział przy komputerze, czekając aż Ktoś się odezwie. Naturalna kolej rzeczy – najpierw kilkanaście maili na gayromeo czy gejdarze (czyli fellow), później to magiczne pytanie: „masz może gadu gadu?”.
Do dzisiaj mam archiwum rozmów sprzed dwóch lat.
Otworzyłem je. 

Jakiś dwudziestopięciolatek napisał w jednej z kilku wiadomości „Słuchaj, mam takie pytanie, jesteś aktywny czy pasywny?”. Definiowanie potencjalnego partnera przez pryzmat tego, czy daje dupy, czy nie. Soł słit.

Inny przepraszał mnie, że podał zły wiek, bo tak naprawdę nie ma 30 lat. To znaczy ma trzydzieści lat i jeszcze kilka. To znaczy 39. „No ale przecież wiek to nie jest wszystko co nie hehe”. No nie jest, ale nie lubię, jak ktoś zaczyna relację od kilku ‘niewinnych’ kłamstw. Efekt śniegowej kuli. Żegnam, siema.
Trzeci znowu pytał, czy jestem dyskretnym gejem. Kurde, do dzisiaj nie wiem, co to znaczy. Nie wiedziałem, jak na to pytanie odpowiedzieć. Nie mam koszulki w tęczową flagę i skurzanych spodni wyciętych w kroku, w których dumnie paradowałbym w drodze do pracy. Z drugiej strony nie robię z tego niesamowitej tajemnicy i sam już się pogubiłem w tym, kto o mnie wie, a kto nie. „E, to raczej nie pasujemy do siebie. Bo ja nie chcę, żeby ktokolwiek dowiedział się, że jestem pedałem”. Papa, powodzenia w tworzeniu perfekcyjnego związku w czterech ścianach swojej kawalerki. 

Przeglądam jeszcze kilka konwersacji, jedne trwały bardzo długo i były bardzo obiecujące ale na spotkaniu okazało się, że jednak nie tędy droga. Kreowanie siebie przez Internet jest bardzo łatwe ale zupełnie niepotrzebne. W innych sytuacjach po prostu nie zaiskrzyło, ktoś napisał że to nie to, inny, że szuka kogoś innego a kolejny rzekł wprost, że myślał, że jestem mniejszy i chudszy.

Dostałem SMSa. Mateusz znów coś napisał. Uśmiecham się pod nosem, wyłączam gadu gadu. Niektóre wspomnienia lepiej zostawić, by wyblakły. I zostawiły miejsce dla innych.


poniedziałek, 17 czerwca 2013

434) Don't grow up, it's a trap!

Siedzę, a raczej leżę, na moim Poznańskim łóżku. Głowę mam skierowaną na laptopa, leżącego na podłodze i kątem oka widzę, że powinienem posprzątać, bo kurzu na panelach tyle, że matkoboska.
Ale chui, jutro się tym zajmę.
W tle miał lecieć chillout, tak zapowiedziała mi tuba.fm, a zamiast tego do uszu mych dobiegają zupełnie nie chilloutowe dźwięki. Ale jak widać, relaks niejedno może mieć imię.


Wziąłem, usiadłem i zadecydowałem. We wrześniu drugie podejście do Bardzo Ważnego Egzaminu. Przekonał mnie do niego Młody, przy piwie w Zapiździajewowym ogrodzie. Trochę mi posłodził, trochę mną wstrząsnął, trochę mi obiecał. Za dobrze mnie zna, skubaniec jeden, idealnie dobrał argumenty i chuj, nie ma odwołania. Siedzę i ryję do końca września kodeksy, ustawy i co tam jeszcze mi wpadnie w ręce.

Zacząłem dzisiaj po pracy. Zapaliłem papierosa, przerobiłem 250 pytań z bazy i zadzwoniłem do M., żeby podpytać ją o jej życiowe decyzje.
No i mi powiedziała, że też podchodzi do egzaminu, przedsięwzięła już kroki, żeby tym razem zdać. Rzuciła pracę. Bo nie potrafiłaby się skupić na nauce, siedząc w firmie 8godzin dziennie.

I tak to Moi drodzy jest. Mima też mi ostatnio powiedziała, że jedna dziewczyna rzuciła pracę bo ma pierwsze ważne kolokwium na wymarzonej podyplomówce i musi się skupić. Tak samo zresztą było na studiach. Jeden miesiąc - jeden egzamin.

Wbrew pozorom wiele osób wybiera podobne rozwiązania, może nie aż tak radykalne, kończące się na 2miesięcznym bezpłatnym urlopie, ale mimo wszystko, mnie na taką awangardę po prostu nie stać. Poza tym, podejście takie egzaminy są mimo wszystko sprawdzianem nie tylko z tego, jak dobrze znasz literaturę Młodej Polski, czy potrafisz obliczać belki i czy Rada Ministrów nie może, musi, czy może, chyba że ustawa stanowi inaczej. To też taki mały egzamin z dorosłości.

Nie mam jakichś nadzwyczaj bogatych rodziców, nie mam też męża, który wziąłby na barki opłacanie wspólnego mieszkania. Od 3 roku studiów utrzymywałem się w stolicy Wielkopolski sam, opłacałem swoje mieszkanie, swój telefon, swój bilet miesięczny, studiowałem dziennie, pracowałem na pół etatu (na szczęście w zawodzie) i kombinowałem ze stypendium. I choć czasem wkurwiało i wkurwia nadal, że nie zawsze mogłem iść najebać się jak świnia na imprezę wydziałową (kiedyś), czy właśnie pod wpływem impulsu rzucić pracę, bo trzeba napierdalać 300% normy i znać każdą definicję na pamięć, a egzamin JUŻ ZA 4 MIESIĄCE, to nie żałuję.

Dorosłość to nie dowód osobisty i możliwość głosowania w wyborach na mniejsze zło. To też umiejętność radzenia sobie w życiu. Pogodzenia jednych obowiązków z drugimi... i trzecimi... i czwartymi. Zdobywanie nowych szlifów, radzenie sobie ze stresem i kombinowanie, że czasem trzeba usiąść, wyłączyć serial czy zrezygnować z wyjścia na piwo, żeby wszystkiemu podołać.

Dlatego idę zabukować na wrzesień mój dwutygodniowy urlop, który nie spędzę na gorącej plaży w ciepłych krajach, tylko na Zapiździajewowym ogródku z jedną z czterema opasłymi księgami z testami.

Tylko czasem mam taką zupełnie w chuj niezdrową satysfakcję, kiedy siedzę w biurze i dzwoni do mnie jedno z tych kilkunastu znajomych, którzy siedzieli na tyłku i uczyli się, zdali na 6+ ten Bardzo Ważny Egzamin. Słyszę "heeeeej, Anioł, mam do Ciebie pytanko, co mam zrobić w takiej sprawie: (blablablablablabla). BO NIE WIEM JAK TO RUSZYĆ" i już wiem, że moje życiowe decyzje nie były takie złe. I zwykle odpowiadam: "Ej, zabierasz się za to od dupy strony, bo tego na studiach nie uczyli. Spróbuj tak:..."

sobota, 15 czerwca 2013

433) Podwójna moralność

O jak cudownie.

Mam ja znajomego, Wiesiu, trochę starszy ode mnie.
Prosty chłopak, co ma gospodarstwo, żonę, kilkoro dzieci, jakiś ciągniczek.
Ów Wiesław to taki obrońca cnót wszelakich. Do kościoła chodzi co tydzień. Nie pije. Pali tyle co nic. No i "Antypedałowy". To znaczy, za każdym razem kiedy okazja się nadarzy, krytykuje zachodni styl bycia i mówi, że sodomii nie powinno się poszerzać, zarażają się tym dzieci a później wszyscy będą chcieli wsadzać sobie w dupę. Takie to tfu, pedalstwo.

Wiesiek często wyjeżdża na delegacje. Czasem zabiera jakiegoś dzieciaka dla frajdy, ale zwykle jeżdzi sam. Biedny facet, w ciągu dwóch dni potrafi zrobić 2000 km samochodem.

Kilka dni temu okazało się, że jadąc na delegację, często skręca sobie w bok. Na dziwki.


sobota, 8 czerwca 2013

432) Wieś spokojna, wieś wesoła

Warszawskie wojaże po parkach i toro (boże, jak to brzmi) oraz poznańskie napierdalanie w robocie z miłą chęcią zamieniłem na weekend w Zapiździajewie, truskawki z krzak, wspólne gotowanie z Rodzicielką, rowery, leżenie na trawie, słuchanie muzyki (lowe jutuba w smartfonie) i błogie marzenia o tym, żeby był już rok 2018 i zdarzyło się to, co sobie właśnie na moje trzydzieste urodziny wymarzyłem.

Kocham lato na wsi. Chabry i maki w zbożu i odgłosy świerszczy. Po dłuższym czasie mieszkania w Wielkim Mieście Poznaniu zdałem sobie sprawę, że gdyby z tolerancją było na wsiach tak samo dobre jak w metropoliach, to porzuciłbym moje aniołkowe mieszkanie na XX piętrze na rzecz małego domku, dużego ogródka i kilku kurek na wybiegu. Bo do kina, teatru czy na obiad do ulubionej knajpy można dojechać, a poranna kawa na tarasie w samym szlafroku bez całej tej otoczki zgiełku i podglądania przez sąsiadów wygrywa z miastem w przedbiegach.

Młody mi sprawił najfajniejszy prezent na urodziny, jaki mogłem sobie wyobrazić, tak więc teraz wypadałoby się zacząć uczyć na kolejny egzamin.
Ale już nie dzisiaj.
Zacznę od jutra.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

431) Wszystko co dobre...

...szybko się kończy.

Warszawiakowy weekend już za mną. Fajny, z przytupem, zwłaszcza w piątek, kiedy na parkiecie w Toro urwał mi się film a do domu wróciliśmy za widoku.
I choć mimo wszystko to Poznań w moim sercu ma najwięcej miejsca, to myślę sobie, że dla Stolycy też się trochę go znajdzie. Bo choć droga okrutnie i w tym miesiącu właśnie pożegnałem się z nowymi butami i spodniami, to jednak nie taka zła, jak ją malują.

Po tych kilku zajebistych dniach wróciłem o 22 do pustego, aniołkowego, poznańskiego mieszkania i zrobiło mi się po prostu smutno. Jednak mieszkanie samemu nie jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie... Zwłaszcza w kontraście z ostatnim długim weekendem.

Zawsze mi się wydawało, że związki na odległość to mit tak wielki jak o Herkulesie, czy o tym, że w gimnazjum można znaleźć jeszcze dziewice. Bo spędzać 5 godzin w pociagu, tylko po to, żeby móc się do kogoś przytulić i go pocałować to brzmiało jak w chuj dużo zachodu. Przecież w Poznaniu też mogę znaleźć kogoś do przytulania, co nie?

Wychodzi na to, że nie. Szukałem 6 lat i dalej szukać nie zamierzam. Przestałem szukać kilka miesięcy temu i jak za sprawą czarodziejskiej pały przypałętał się BMzMN. Może ciut starszy niż mój wyśniony ideał, może mieszkający ciut dalej niż zawsze marzyłem? Ale poczciwy chłopaszek, inteligentny, zabawny i strasznie seksowny

I od razu kilkugodzinna podróż pociągiem nie wydaje się już być taka straszna.

Powiem tak, mógłbym do Warszawy przyjeżdżać nawet co tydzień, gdyby nie to, że nie jestem młodym Rokefelerem i niestety (póki co) śpię nie na pieniądzach, a na rozkładanej sofie. Trudno, życie, chyba muszę się przyzwyczaić do weekendowych, comiesięcznych spotkań po dniu wypłaty.
Warto przynajmniej spróbować, co nie?