Moderowanie postów czasowo włączone

Moderowanie postów czasowo włączone

czwartek, 25 kwietnia 2013

424) Jałowy wpis o jałowym życiu jałowego Anioła

Jest godzina 21.30, ja zacząłem sobie ogarniać mieszkanie, z którego jutro wynoszę się na kilka cieplejszych, wiosennych dni. Miałem tego nie robić, ale Rodzicielka moja wysyła mi zdjęcia wiejskich widoczków, kwiatków, listków, kiełkujących roślinek na działce, trawki zielonej i innych tego typu rzeczy.
Lubię miasto, naprawdę, ale miło tak dla odmiany obudzić się przez dźwięki wydobywające się z mordki ptaszków (nie gołębi!), niż przez jebaną śmieciarkę.

----------------

Ostatnio mi się przypomniała strasznie głupia historia z moją Rodzicielką. Na coś się strasznie wkurzyłem, nakrzyczałem na nią, obraziłem się jak mała dziewczynka i nie odzywałem się do niej przez cały wieczór. Nazajutrz wstałem, żeby ją przeprosić, choć trochę na siłę, bo akurat zbliżała się rodzinna uroczystość i nie chciałem niepotrzebnych kwasów przy suto zastawionym stole.

Kilka dni później przy okazji rozmowy z Rodzicielką Rodzicielki dowiedziałem się, że przez całą noc Rodzicielka moja nie mogła zasnąć i pochlipywała w poduszkę. Zwierzyła się dzień później, wczesnym rankiem, żaląc się Aniołkowej babci i kwitując słowami: "Gdyby to Stary tak się zachował to bym miała to w tyłeczku, gdyby Młody, to też by mnie to nie obeszło, ale Aniołek?!"

I powiem Wam, że złość mi na moją Rodzicielkę przeszła. Bo zdałem sobie sprawę, że siła bólu zadawanego przez niektóre słowa zależy od tego, kto nimi dźga.

Ja mam podobnie, czasem jakieś zachowanie mnie nie razi, bo uodporniłem się na to, że w telewizji czy w sejmie jeden z drugim mądrym powie coś w stylu, że homoseksualiści mają jałowe życie i są fuj, błe, ojej. Ale kiedy usłyszałem coś podobnego od bardzo bliskiej mi ciotki, to zrobiło mi się smutno. Bardzo smutno.

-------------

Wracam do mojego jałowego życia. Jak typowy jałowy homoseksualista mam zamiar posprzątać moje jałowe mieszkanie, umyć moje jałowe naczynia, wyprasować moje jałowe ciuchy i umyć moje jałowe naczynia, zmówić mój jałowy paciorek i położyć się do jałowego łóżka, żeby jałowo przespać chociaż 7 godzin i później znów przez 8 godzin wykonywać jałowe obowiązki w jałowej pracy. A później wsiadam w jałowy pociąg do jałowego Zapiździajewa. I przytulę się do mojej Rodzicielki.
Dla niej moje życie nigdy jałowe nie będzie.




środa, 17 kwietnia 2013

423) Teoria ewolucji według Anioła

Na  początku nie było nic.
A później zdania były podzielone. 

Niektórzy uważają, że wszystko, łącznie z kamykiem pod stopami, mchem na kamieniu i wścibską sąsiadką z naprzeciwka zostało stworzone przez Kogoś w sześć długich dni, inni znów twierdzą, że człowiek pochodzi od pierwotniaka, który po wielu perturbacjach, podziałach, mutacjach i chuj wie czym jeszcze stał się mną, Rodzicielką, Młodym, Przystojnym Warszawiakiem albo kimś innym z ponad 7miliardowego skupiska istot zwanych ludzkością.

Ja się nie znam. I choć czasem tak sobie myślę, że jestem jedynym człowiekiem, który nie pochodzi od małpy, tylko leniwca, bo najchętniej zamiast zapierdalać w firmie zwisałbym sobie rozkosznie na gałęzi zastanawiając się, czy jestem na tyle głodny, by przesunąć się te 15 centymetrów do najbliższego liścia (i to by była moja jedyna życiowa rozterka), to rozważania światopoglądowe zostawiam naukowcom i nawiedzonym bezdzietnym katechetkom.

W każdym razie, ewolucja Anioła trwa o wiele dłużej niż sześć mitycznych dni i nocy. Na razie jest na takim etapie, który można porównać z tym okresem podczas wykańczania mieszkania, w którym jest już zamontowany kibel, w salonie walają się na wpół skręcone meble z Ikei i porozkładane w różnych miejscach kartony z dobytkiem całego życia a w sypialni, zamiast ogromnego łóżka jest nadmuchiwany materac.

Pracuję i jest dobrze. Może nie zarabiam kokosów, ale stać mnie na utrzymanie się w stolicy Wielkopolski, na drobne wydatki i jeszcze drobniejsze przyjemności. Tak samo jest, jeśli chodzi o zawodowe spełnienie - niby jakieś jest, ale to nie to, o czym marzyłem na początku studiów, o karierze przez duże K i przychodzeniu do pracy z przeświadczeniem, że jestem bardzo ważnym ogniwem korporacyjnego łańcucha a nie małym trybikiem w bezdusznej machinie. W życiu osobistym też nie lepiej - mam niby wszystko, przyjaciół i rodzinę, ale z drugiej strony przyjaciele mają swoje życie i choć bardzo się starają, nie mają dla mnie tyle czasu co kiedyś a życie rodzinne jest czasem zbyt przytłaczające.

I powiem Wam, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ja bardzo lubię jeść. Dlatego postanowiłem coś ze sobą zrobić. Po pierwsze, zmienić otoczenie i pracę. CV i list motywacyjny wysłane, czekam na kolejne możliwości. Po drugie - poznać nowych ludzi, bo brakuje mi trochę szalonych nocy w klubach i wstawania na kacu, odpalania kompa, i zastanawiania się, co to za dziwna laska wysłała mi zaproszenie na fejsie. 

W moim życiu nie jest źle, jestem małym szczęściarzem, ale nie chcę siedzieć w miejscu. Chcę rozwijać się. Ewoluować. I tak pokierować swoją historią by tego metaforycznego siódmego dnia wstać z królewskiego łoża umiejscowionego w moim wyremontowanym apartamencie, popatrzeć na to wszystko i stwierdzić "no, jest już zajebiście, dzisiaj nic nie robię".


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

422) Ku trzydziestce!

I znów informuję: żyję.

Przyczyny niepisania upatrywać należy w tym, że w moim życiu w ostatnich dniach działo się naprawdę sporo. Przede wszystkim od kilku dni bliżej mi do trzydziestki, niż dwudziestki. Nic się nie zmieniło, piwo dalej lubię, na urodziny od przyjaciół dalej dostaję gry planszowe, bańki mydlane i samochodziki na resorach a mój ulubiony komplement ostatnich dni to „Anioł, ty nie masz 25 lat, w Tobie jest dwóch nastolatków!” (oj, jak to teraz napisałem i czytam na głos, to brzmi trochę niepokojąco, ale że osoba, która te życzenia mi złożyła wie, że nie podobają mi się faceci młodsi ode mnie, to nie upatruję się podtekstów, drugiego dna i prokuratorskiego pukania do drzwi mojego aniołkowego mieszkania).

25 urodziny wspominam bardzo miło. Tak jak sobie wymarzyłem, żadnych sztucznych uśmiechów, żadnego śpiewania sto lat i kłopotliwych decyzji, czy dołączyć się do śpiewania, czy klaskać, czy lepiej jednak patrzeć się tępo w podłogę i liczyć sekundy do końca. Wpadli przyjaciele, najlepsi z najlepszych, życzyli mi sukcesów i faceta idealnego, dla którego ideałem będę ja.

Właśnie siedzę w pociągu relacji Zapiździajewo – Poznań Główny, bo przedłużyłem sobie lekko weekend, podróżując po całej Wielkopolsce w celu zacieśniania rodzinnych więzi. Więzi zacieśnione, wódka wypita, znów jestem najkochańszym wnukiem, siostrzeńcem, kuzynem, wujkiem. Miszyn komplit, fuck yeah itp. Itd.

Za oknem wiosna a i ja czuję się jakby wiosenniej. 

Zacząłem mieć wyjebane na te całe portale randkowe, na kumpello nie było mnie z tydzień, na fellow też coś koło tego. Wyjebałem gejrandkowe aplikacje na telefon. I nie jest mi źle. Tak jak kiedyś Ear powiedział, najlepszych facetów można znaleźć nie na ciotoportalach. Najlepsi czają się w głębinach blogowego świata. Co z tego, że są na przykład z Warszawy, czy innej azjatyckiej mieściny. Są samoloty, są pociągi, są samochody. A Polska to wielka globalna wioseczka. Po co się więc ograniczać? Czy nie lepiej spróbować, niż pluć sobie w brodę za jakiś czas, że przegapiło się coś naprawdę fajnego?

Dobrze mi z 25 na karku. Przede mną tyle możliwości a świat stoi otworem. Żyję przecież jednym życiem, które przejść muszę jak najlepiej. Patrząc na siebie, nie wszystkich wokół.
Wszystkiego najlepszego dla mnie!


środa, 3 kwietnia 2013

421) Czuję wiosnę w kroku.

W ciągu ostatniego miesiąca rozjebały mi się 3 pary (słownie: trzy pary 0/100) spodni. W kroku. Popękały jak te mitologiczne jeże, o których wszyscy tak mówią, a ja nie widziałem (na szczęście, dobrze być gejem). Z jednej strony do listy 25 prezentów na 25 urodziny mogę dodać kolejnych kilka rzeczy, z drugiej - jeśli tak dalej pójdzie, to od 15 kwietnia przez dwa tygodnie będę zmuszony przejść na dietę kurzową. Czyli w sensie: jeść kurz.
Fenomen pękniętych spodni skłania mnie ku refleksji na temat przemijania. Bo niby wszystko przemija, ale jednak zima kurwa przeminąć jak na razie nie chce. I tylko pęknięte w kroczu spodnie przypominają mi, że już powinno być cieplej a zamiast białego gówna (pieszczotliwie zwanego "śnieżkiem") na trawnikach powinny się pojawić kolorowe kwiatki, zielona trawka i psie fekalia. Tak zwykle wygląda kwiecień w Poznaniu.

A co ma piernik do wiatraka (a raczej pęknięte spodnie do wiosny?). Czuję, że chuć mi wraca. Czyli jest dobrze, bo przez ostatnie kilka miesięcy wydawało mi się, że seksualnie umarłem i nigdy nie zmartwychwstanę. A teraz? Tak się ładnie składa, że Diabelska siła kalendarzowej wiosny działa na biednego Anioła tak mocno, że potrafi przedrzeć nawet najtwardszy dżins. Myślę, że mógłbym zbić na tym kokosy, wygrywając kolejną (która to już będzie?) edycję Mam Talent. Wyobraźcie sobie, Moi Drodzy, jak to w fina świętojebny Hołownia mówi "A oto przed Państwem kolejny uczestnik, Anioł Diabelny, spróbuje przedrzeć swoim nabrzmiałym penisem dwie pary jeansów i trzy pary sztruksów w ciągu 30 sekund!". W każdym razie, zbaczam z tematu.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że wiosenna chuć nie dosięgnęła jeszcze mojego mózgu. Ten to śpi snem głębokim i ani myśli myśleć. To w sumie dobrze, bo nie ma ochoty na kombinowanie, co z kim zrobić. A to najlepszy środek antykoncepcyjny (metafora taka). Tak więc, zamiast uprawiać dzikie orgie, sześciokąty, dziesięciokąty, leżę na łóżku, delektuję się dymem z papierosa, słucham muzyki i przeglądam najnowsze trendy w męskiej odzieży.

Bo, jak to się mówi? Jak kochać, to księcia, jak kraść, to miliony, jak się ruchać, to bez gaci, a jak rwać, to tylko najlepsze obiekty. Nawet, jeśli tym obiektem jest jak na razie krok. We własnych spodniach.


Spodnie to spodnie, przedrą się i kupię nowe. Z poczuciem własnej wartości nie będzie tak łatwo.