Moderowanie postów czasowo włączone

Moderowanie postów czasowo włączone

poniedziałek, 29 lipca 2013

444) Rozmyślania w piekle.

W taką pogodę jak ta to ja tęsknię za śniegiem. Za tak gorącym latem nie przepadałem nigdy i tylko klimatyzacja w pracy pozwala mi mentalnie funkcjonować. Dochodzi do tego, że biuro opuszczam z trudem i ze łzami w oczach. Ale się porobiło.

Leżę na łóżku, mam otwarte wszystkie trzy okna w moim mieszkaniu i staram się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Wegetuję i rozmyślam.
Na przykład o tym, dlaczego masturbacja nazywana jest samogwałtem. Bo ja na przykład nikogo nie gwałcę i seks sam ze sobą uprawiam z własnej, nieprzymuszonej woli. Rzekłbym nawet, że z miłości. Bo kocham na tym świecie tylko kilka osób, ale siebie żywię największym uczuciem.

Wie ktoś, jak zmierzyć własnymi sposobami, czy nie mam udaru? Bo pierdolę takie życiowe mądrości, że omatko.

Ostatni weekend też był gorący. W Warszawie +34 stopnie, w Aniołowym sercu kilkadziesiąt stopni więcej. I chociaż Warszawiak pogonił mnie po chyba całej Stolicy, w celu zwiedzenia stadionu, syrenki, syrenki numer dwa, Krakowskiego Przedmieścia, rynku Starego Miasta i kilkudziesięciu innych cudów, to umilał mi tę męczarnię konwersacją i zimnymi drinkami w napotkanych pubach. Takie zwiedzanie to ja rozumiem.

Motyw przewodni alkoholu pojawiał się zresztą często i gęsto, zwłaszcza w sobotni wieczór, gdy spotkaliśmy się z moją bardzo dobrą koleżanką ze studiów w jednej z knajp przy Placu Trzech Krzyży (ale malutkie są te krzyże, w Poznaniu to są dopiero giganty!). Po kilku kolejkach zmieniliśmy klimat z barowego na plażowy, spotykając się w większej ekipie z moimi znajomymi, w której znalazł się oczywiście ktoś, kto nie wiedział, że pociągają mnie męskie fallusy.  Zastanawiam się, czy dokonali tego epokowego odkrycia. Na pewno pomógł im soczysty całus na kocu w gwiaźdżystą noc.

upsik.



środa, 24 lipca 2013

443) Dynastia Aniołowskich

Pewnie zauważyliście, że jestem bardzo rodzinnym człowiekiem.

Tak bardzo, że potrafię rzucić wszystko, wsiąść w pociąg po robocie, żeby tylko zjeść z Rodzicielką obiad, wypić z Młodym piwko, obejrzeć z Rodzicielem wiadomości i wrócić wieczorem do Poznania. Albo pójść do Starego na 2 minuty i przesiedzieć w konsekwencji cały wieczór, rozmawiając o mniej lub bardziej ważnych sprawach.

Młody przypomniał mi dzisiaj prze telefon taką anegdotkę. Każdy z nas w dzieciństwie miał swoją skarbonkę, do której wrzucaliśmy kieszonkowe i mega pilnowaliśmy, żeby uzbierać na jakiś fajny gadżet. A po miesiącach zbierania i odkładania, otwieraliśmy obie skarbonki, wyspywaliśmy kasę na stół i otrzymaną sumę rozdzielaliśmy na dwie równe kupki. Dzieliliśmy się wszystkim, zabawkami, kolegami z podwórka, pokojem, sekretami, pomysłami na życie. I dzielimy się do dzisiaj.

Stary był znów strasznie wycofany i miał zawsze swoje sprawy, swoje życie. W pewnym momencie nasze drogi się rozeszły na kilka lat, każde nasze spotkanie oznaczało mniejszą lub większą kłótnię, ale kiedy trzeba było coś załatwić temu drugiemu, ten pierwszy rzucał wszystko i napierdalał. Teraz na szczęście kontakt znacznie nam się polepszył, trochę się dotarliśmy.

Rodziciel z kolei jest jedną z tych osób, które nie cierpią, gdy nie mają racji. Potrafił obrazić się na cały świat, jeśli miałem inne zdanie niż on. Pod wpływem czasu jednak zaczął zauważać, że to my mamy większą wiedzę na temat otaczającego nas świata, komputerów, samochodów, prawa. I zauważyłem, że teraz nie my jego słuchamy, lecz on nas. I dużo się od nas uczy.

Rodzicielka, jak to Rodzicielka, przeszła dużą metamorfozę, od organu decyzyjnego, do doradczego. Kiedyś, gdy pytałem się jak postąpić, mówiła mi "zrób to", teraz na to samo pytanie odpowiada "to Twoje życie Aniołku, Ty podejmujesz decyzje, ale jeśli bym Ci mogła doradzić...". I choć czasem się wkurwiam, że zapomina o tym, że lat mam nie pięć, lecz dwadzieścia pięć, to mimo wszystko rozumiem, bo sam się martwię, kiedy samotnie jeździ choćby pociągiem do Aniołkowych dziadków.

Od kiedy pamiętam miałem taką wizję. Niedzielne popołudnie, krzątam się z moim partnerem w kuchni, pod nogami pałęta się pies, który znów goni mojego kota, w pewnym momencie do mojego domu zwala się cała rodzina - Rodziciel, Rodzicielka i Młody oraz Stary ze swoimi rodzinami. Siadamy do wspólnego stołu, pijemy wino, jemy i rozmawiamy. O życiu, o pracy, o dzieciach, o urokach i cieniach dorosłego życia. Partner znika ze Młodym i z Rodzicielem, żeby zobaczyć, co mu rzęzi ostatnio pod maską, ja z resztą rodziny zasiadamy do deseru. W pewnym momencie Rodzicielka niecierpliwi się, że jej ciasto ostygnie i krzyczy do mnie "Ej, powiedz chłopakom, żeby wreszcie wrócili, bo zrobiłam szarlotkę, przecież wiem, jak Partner ją uwielbia".



czwartek, 18 lipca 2013

442) Wódka i karty...

... zawsze były dobrym połączeniem.
Pamiętam, jak za młodziaka przy okazji podróży do Dziadków Rodziciel siadał ze swoimi szwagrami przy kuchennym stole, wyciągał talię kart, zapalał papierosa, polewał wódkę i rozdawał karty. No i grali, godzinę, dwie, trzy. Zwykle siadałem na kolanach jednego z nich i przyglądałem się grze. Często pomagałem ojcu albo któremuś z wujków, mówiąc coś w stylu "weź wyrzuć to czarne serduszko". Fascynowało mnie to wszystko bardzo, to była bodaj jedyna z tych rzeczy, która kojarzyła mi się z czymś wiecie, dorosłym. Męskim. Bo wypad na ryby był dla mnie niesamowicie nudny. Grzebanie w samochodzie sprawiało, że zasypiałem. Tylko karty budziły ten błysk w moim  oku.
W podstawówce sam zacząłem trenować i grać. Najpierw z kuzynami, czy kolegami z klasy którzy jednak nie podzielali mojego zapału, później w końcu właśnie z wujkiem i ojcem. Mimo wszystko, do 18 roku życia nie uczestniczyłem w tej grze całkowicie, przekląć nie mogłem, bo nie wypadało, rzucić świńskim żartem też nie, bo nie. Nie wspominając o wódce czy papierosach. A przecież właśnie z tym wszystkim kojarzyła mi się ta gra.
Dopiero jakoś tak na studiach po raz pierwszy uczestniczyłem w tym rytuale w sposób pełny. Kupiłem litr Bolsa, paczkę smakowych Black Devilów, usiadłem do stołu, otworzyłem wódkę, poczęstowałem papierosem wszystkich domowników i powiedziałem "to co, gramy?". Rodzicielka rzucała mi nad uchem, że mam nie pić za dużo, bo spierdolę się ze schodów po pijaku, ojciec krytykował, że palę trzeciego papierosa w ciągu godziny. Tylko wujek śmiał się z tego wszystkiego i mówił "ej, dajcie Aniołowi spokój, duży przecież jest".
Finał był taki, że wygrałem w 3.5.8. wygrałem w tysiąca i wygrałem w piciu wódki.  Bo okazało się, że nie tylko kunszt sztuki gry w karty trenowałem przez ten czas.

Dziś strasznie mi tego wszystkiego brakuje. Do dziadków zwykle jeżdżę sam, bez ojca. Wujas jest ciągle zarobiony a wieczorami jeździ do swojej partnerki. A w Poznaniu nikt w karty grać nie lubi. To znaczy lubi. Mima. Ale ona nie pali i nie pije, więc partyjka w remibrydża jest o wiele nudniejsza, kiedy nie można pokurwować przy kieliszku wódki. W Warszawie gram z Warszawiakiem, ale spotykamy się tak rzadko, że wolę spędzić ten czas na pieprzotach i całowaniu. Poza tym, zwykle go ogrywam we wszystko, co jest możliwe.

Lubię wyjść na imprezę. Wypić piwo w parku pod chmurką. Wpaść wieczór z wódką do Wyzwolonej i jej Narzeczonego. Wyjść na jakiegoś drinka z przyjaciółmi. Ale mimo wszystko, to właśnie karty, wódka i papieros będą u mnie zawsze na pierwszym miejscu.

Ma ktoś ochotę na partyjkę?
Ostrzegam - zawsze wygrywam.


niedziela, 14 lipca 2013

441) Żenujący żart prowadzącego, wiertarka na ból istnienia i ojeju, jutro poniedziałek.


Z cyklu "dziwne poczucie humoru Anioła":

Wchodzi babcia do autobusu i pyta kierowcę:
- Synku chcesz orzeszka?
- Poproszę.
Na drugi dzień to samo, kierowca dostał orzeszka, ale mówi do
babci:
- To niech pani też zje.
- Chłopcze, ja już nie mam zębów.
Trzeci dzień znowu:
- Synku chcesz orzeszka?
Kierowca zaciekawiony pyta:
- Babciu, a skąd masz takie dobre orzeszki?
- Z Toffifee...

 Oplułem się zupą z kaczej krwi jak to usłyszałem ;-(

-------------------------

 Jestem dosyć dziwnym gejem. To znaczy, mam jakieś tam swoje guilty pleasures, jak Glee, czy spacer z Mimą, ale na przykład nie znam się na markach ubrań. Nie jara mnie seks dla seksu. Wolę posłuchać ostrego rocka, niż Madonny. Moim ulubionym drinkiem jest pięćdziesiątka wódki. Zamiast norweskich dramatów obyczajowych wolę amerykańskie filmy komediowe o rzyganiu a zamiast biografii wybieram komiksy.
No i zajebiście lubię majsterkować. 
Ostatnio miałem okazję nauczyć się nowych rzeczy, kłaść tapety, rozdzielać przewody elektryczne, zakładać podwieszany kibel, obsługiwać lutownicę i podwieszać sufit. Wczoraj cały dzień pomagałem w zakładaniu nowego dachu. 
Ręce i palce napierdalają mnie tak, że piszę palcami serdecznymi, bo tylko te jestem w stanie obsługiwać, ale i tak uważam, że młotek czy wiertarka w ręce są o wiele fajniejsze, niż pilot do telewizora. A praca fizyczna pomaga bardziej na Weltschmerz niż najlepszy psycholog. 

-------------------------

A jutro znów do pracy i urwanie dupy. Byle do 26go. 



Będzie mi brakowało Jego głosu.

czwartek, 11 lipca 2013

440) "Ej, Anioł, mam prośbę", dziwne głosy w głowie oraz przemyślenia z fajką i tajgerem w ręce.

Pamiętajcie, że prawnik zna się na wszystkim. Na wypełnianiu dokumentów do przedszkola, podatkach i metodach ocieplania domów. A jak trzeba, to i pralkę naprawi, i poród odbierze...

----------

Siedzę sobie w pustym mieszkaniu i próbuję się uczyć. Ale jak tu się skupić, kiedy podłoga krzyczy 'wypastuj mnie', garnki z kuchni wołają 'umyj, umyj', nowy odcinek serialu nagabuje 'obejrzyj mnie, nie bądź żyła', telefon woła 'ej, miałeś zadzwonić do Mimy/Młodego/Pary Doskonałej' a fejsbuk robi wyrzuty, że 'przecież odświeżałeś mnie 5 minut temu, od tego czasu na mojej ścianie mogło się pojawić mnóstwo niesamowitych i niecierpiących zwłoki zdjęć kotów'.

----------

Stanowczo za dużo palę. Pochłaniam stanowczo za dużo napojów energetycznych. Stanowczo za dużo przeklinam. Stanowczo za często myślę o seksie. Stanowczo za często się wkurwiam. I jak ja mam doczłapać się do 67 roku życia, żeby zacząć pobierać tę mega wysoką emeryturę, która gdzieś tam na mnie czeka?
No nie da się.


wtorek, 9 lipca 2013

439) Dni takie jak ten.

W dni takie jak ten, kiedy wracam po niezbyt udanej rundce w pracy, po niezbyt przyjemnej podróży do domu, pełnej niezbyt pozytywnych rozmyślań o niezbyt satysfakcjonującym życiu, wchodzę do niezbyt posprzątanego mieszkania, mijam niezbyt ciekawą książkę z której powinienem się uczyć, wyciągam niezbyt schłodzone piwo z lodówki, siadam na niezbyt wygodnej kanapie, palę niezbyt zdrowe papierosy, słucham niezbyt ciekawej audycji radiowej i zastanawiam się, co mam robić dalej.


Tylko Internet mnie rozumie. I Google, bo okazuje się, że pisze też wiersze.

marzę o tobie
marzę o gwałcie
marzę o bogu co ześle mi kogoś kto pomoże mi zrozumieć że życie jest śliczne
marzę o tym żeby móc na widok policjanta odetchnąć z ulgą i pomyśleć że jestem bezpieczny
~Google "Marzę o"

Tak mi dziś

sobota, 6 lipca 2013

438) Wkurwiają mnie ludzie w pociągu.

Już kilka lat jeżdżę pociągami w mniejsze i większe wyprawy a nadal nie mogę się zdecydować co mnie najbardziej w nich wkurwia. No bo jak wybrać tą najbardziej wkurwiającą rzecz, kiedy typów tak dużo?

Bo są na przykład ludzie napierdalający przez telefon w przedziale pełnym innych osób, które niekoniecznie marzą, by słuchać o tym, co żabcia, króliczek czy inny kurczaczek zjedli dzisiaj na obiad. Albo tacy, co zapominają, że człowiek jakiś czas temu wynalazł słuchawki i niekoniecznie chcę słuchać przez pierdzące głośniki komórki "tylko moje miasto, moja ulica i ziomki co nie pierdolą się z psami". Indywidua, które uwielbiają podróżować w saunie i jak ktoś otworzy okno to proszą o zamknięcie bo ich przewieje i się biedaczki zaziębią. Ludzie ściągający buty i kładzący swoje nogi w kiedyś czystych skarpetach na siedzenie obok innego pasażera. Zajmujący kilka miejsc, bo przecież podróżują z połową swojego dobytku, ze słoikami od mamy, książkami na studia, ciuchami do prania z ostatniego miesiąca no i za chuja nie zmieści się to na półce do bagaży.


Chyba sprzedam nerkę, kupię sobie samochód i będę mógł w nim otwierać okna kiedy tylko chcę, słuchać, czego tylko chcę, a nieprzyjemne zapachy wydobywać się będą co najwyżej z mijanych przeze mnie oczyszczalni ścieków.

Puściłem wodze fantazji, ochoch.


czwartek, 4 lipca 2013

436) Jestę tatusię, ze spokojem

Urlop na wrzesień przyklepany, świeżynki w dziale w trakcie szkolenia, żeby we wrześniu dały sobie same radę, książki i książeczki odkurzone. Wieczory zaklepane. Lato w tym roku zapowiada się niesamowicie... nudnie.

--------------

Jakiś szczylek, lat 17, napisał ostatnio na jednym z gejowych portali anons: "Szukam tatusia (25-35lat) z XXX i okolic, pisać w prywatnej wiadomości". I tak z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że ja chyba już się łapię na tatusia. Co prawda musiałbym być najmłodszym ojcem na świecie, ale wszystko można przeskoczyć. Chociaż szczerze mówiąc, myślałem, że jeszcze przez dobrych kilka lat będę raczej traktowany w kategoriach rówieśnika, ewentualnie "starszego brata" czy w ostateczności "bardzo młodego wujka, wpadki dziadków". Tylko czy są takie fetysze? Pewnie tak, nie zbadane są wyroki gejowskiej nomenklatury.

-------------

Ostatnio kilka osób zwróciło mi uwagę, że nadużywam wyrażenia "ze spokojem". Czy to w rozmowie z Rodzicielką, czy na spotkaniu w pracy, czy w trakcie konwersacji z Warszawiakiem. "Ze spokojem mamita, przyjadę do Was na weekend", "Pani Kasiu, ze spokojem, uda się to załatwić, a jak nie uda się, to są inne sposoby", "Mati, wiem, muszę się ogarnąć, ale ze spokojem, mam na to jeszcze kilka lat". Wychodzi na to, że jestem nadzwyczaj spokojnym człowiekiem.

Właścicielka Mojego Mieszkania, podczas ostatniego spotkania, zwierzała się, że jej synek dostał mało punktów z matury i nie dostanie się na medycynę, a to przecież tragedia i w ogóle(!). Kiedy usłyszała ode mnie "Pani Właścicielko Mojego Mieszkania, Młody spróbuje za rok, bardziej się przyłoży, przecież czym jest 1 rok w stosunku do całego życia?", powiedziała mi, że mi tak łatwo mówić, przecież wszystko mi w życiu wyszło, studia skończyłem, pracę i kasę mam.

Tak, wszystko mi  w życiu wyszło, ale tak sobie myślę, że gdybym nie położył brzydko mówiąc laski na wielu aspektach mojego życia, to bym wylądował w psychiatryku. Przecież moje życie nie jest idealne. Nie dostałem się na studia za pierwszym razem, oblałem Bardzo Ważny Egzamin. Nie raz coś mi nie wyszło, oblałem, zjebałem, zapomniałem. Nie mówiąc już w ogóle o tym, że dla dużej części mieszkańców naszego pięknego kraju jestem (w najlepszym razem) ciekawostką socjologiczną albo (w najgorszym) nic nie wnoszącym do społeczeństwa, chorym i jałowym pederastą.
I co z tego? Nikt i nic idealne nie jest. Upadłeś? Poleż chwilkę, popłacz, zadzwoń do bliskich a później wstań, otrzep się i idź dalej.
Ze spokojem.