Bo było wszystko.
Była impreza z BlowJobkiem (tfu, Brianem Jonesem) oraz jego (c)H(ł)op(aki)em w miejscu, w którym aż się roiło od TYCH przystojnych facetów, do których to zdjęć każdy się ślini na portalach randkowych a później patrzy na ich oczekiwania i tego, czego szukają i myśl się "ach tak, wiadomo, to nie ma sensu zużywać klawiatury".
Był koncert Mikromusic nad Maltą, na który poszedłem z Parą Doskonałą i trochę na kanwie powyższej imprezy leżałem na kocyku i śpiewałem razem z Natalią "gdzie znajdę takieego, pięknie dobregooo".
Były litry piwa, trochę wódki, dużo herbaty, pyszne obiady (Blowjobek potrafi gotować!), były też spotkania z ludźmi, których nie widziałem długo i z tymi, których w ogóle, mimo kilku lat znajomości, jeszcze nie miałem okazji spotkać i poznać w realu. Było też poznawanie nowych ludzi (tak mi tego przez ostatnie kilka miesięcy brakowało, że omatko).
Przede wszystkim jednak było w tym wszystkim dużo luzów, mało zmartwień, które sobie zostawiam na nadchodzący tydzień.
W pracy jutro będzie waliło się i paliło, do obrobienia tyle rzeczy a do urlopu coraz mniej czasu, ale tym się będę przejmował rano.
Teraz leżę sobie na łóżku, słucham Mikromusic i śpiewam sobie: