Dzisiaj piękny chillout w łóżku i wieczorne wyjście do Toro*, żeby zobaczyć jak warszawski, pedalski świat się bawi. Będzie śmiesznie.
Ostatni raz w Stolycy byłem chyba 4 lata temu z organizacją studencką. Biegaliśmy jak jakieś muły po "BARDZO WAŻNYCH MIEJSCACH", odbywaliśmy "BARDZO WAŻNE SZKOLENIA JAK WIĄZAĆ KRAWAT" i wieczorem dostaliśmy opierdol "ŻE NIE CHCEMY IŚĆ NA IMOPREZĘ ZOBACZYĆ JAK SIĘ BAWI WARSZAFFFKA, A ORGANIZATORZY WYBRALI TAKI KLUB DO KTOREGO NIE MA SELEKCJI, ŻEBY WSZYSCY MOGLI WEJŚĆ". Po takim pysznym przyjęciu obiecałem sobie, że do Warszawy szybko nie wrócę. Bo ludzie są tutaj tacy wiecie, bułkę przez bibułkę, ąę.
A dzisiaj? Dzisiaj jestem całkiem zafascynowany Stolicą. Może to kwestia tego, że mam fajnego przewodnika, z którym się zatrzymuję praktycznie przy każdym pubie na kolejne piwo? Może kwestia nastawienia? Bo w końcu przyjechałem nie do nieczułych prezesów, tylko do czułego Mateusza? Może dlatego, że problemy dorosłego świata zostawiłem 300 kilometrów dalej, w Poznaniu?
Jedno jest pewne. Warszawa da się lubić.
Trzeba tylko mieć jakiś magnes, który do niej przyciąga.
Jeszcze dodaj na którym poziomie w Toro :P
OdpowiedzUsuńPewnie bede tam, gdzie mozna palic;))
UsuńGdzie palić można to nie wiem :P ale wiem co na którym poziomie lubi się dziać :D
UsuńAnioł , znowu przesadzasz nie jesteś aż taki szeroki, widziałem szerszych
OdpowiedzUsuńdobrej zabawy zatem :P choć chyba do Toro mieliście nie iść :P
OdpowiedzUsuńCieszy mnie, że spotkałeś przyjazną duszę. Wiedziałem, że tak będzie. Żal tylko, że teraz rzadziej pisać będziesz. A może nie, może złamiesz zasadę, że jak szczęście w miłości, to przyjaciele won?
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, all the best. To you, of course.
and