Moderowanie postów czasowo włączone

Moderowanie postów czasowo włączone

czwartek, 18 lipca 2013

442) Wódka i karty...

... zawsze były dobrym połączeniem.
Pamiętam, jak za młodziaka przy okazji podróży do Dziadków Rodziciel siadał ze swoimi szwagrami przy kuchennym stole, wyciągał talię kart, zapalał papierosa, polewał wódkę i rozdawał karty. No i grali, godzinę, dwie, trzy. Zwykle siadałem na kolanach jednego z nich i przyglądałem się grze. Często pomagałem ojcu albo któremuś z wujków, mówiąc coś w stylu "weź wyrzuć to czarne serduszko". Fascynowało mnie to wszystko bardzo, to była bodaj jedyna z tych rzeczy, która kojarzyła mi się z czymś wiecie, dorosłym. Męskim. Bo wypad na ryby był dla mnie niesamowicie nudny. Grzebanie w samochodzie sprawiało, że zasypiałem. Tylko karty budziły ten błysk w moim  oku.
W podstawówce sam zacząłem trenować i grać. Najpierw z kuzynami, czy kolegami z klasy którzy jednak nie podzielali mojego zapału, później w końcu właśnie z wujkiem i ojcem. Mimo wszystko, do 18 roku życia nie uczestniczyłem w tej grze całkowicie, przekląć nie mogłem, bo nie wypadało, rzucić świńskim żartem też nie, bo nie. Nie wspominając o wódce czy papierosach. A przecież właśnie z tym wszystkim kojarzyła mi się ta gra.
Dopiero jakoś tak na studiach po raz pierwszy uczestniczyłem w tym rytuale w sposób pełny. Kupiłem litr Bolsa, paczkę smakowych Black Devilów, usiadłem do stołu, otworzyłem wódkę, poczęstowałem papierosem wszystkich domowników i powiedziałem "to co, gramy?". Rodzicielka rzucała mi nad uchem, że mam nie pić za dużo, bo spierdolę się ze schodów po pijaku, ojciec krytykował, że palę trzeciego papierosa w ciągu godziny. Tylko wujek śmiał się z tego wszystkiego i mówił "ej, dajcie Aniołowi spokój, duży przecież jest".
Finał był taki, że wygrałem w 3.5.8. wygrałem w tysiąca i wygrałem w piciu wódki.  Bo okazało się, że nie tylko kunszt sztuki gry w karty trenowałem przez ten czas.

Dziś strasznie mi tego wszystkiego brakuje. Do dziadków zwykle jeżdżę sam, bez ojca. Wujas jest ciągle zarobiony a wieczorami jeździ do swojej partnerki. A w Poznaniu nikt w karty grać nie lubi. To znaczy lubi. Mima. Ale ona nie pali i nie pije, więc partyjka w remibrydża jest o wiele nudniejsza, kiedy nie można pokurwować przy kieliszku wódki. W Warszawie gram z Warszawiakiem, ale spotykamy się tak rzadko, że wolę spędzić ten czas na pieprzotach i całowaniu. Poza tym, zwykle go ogrywam we wszystko, co jest możliwe.

Lubię wyjść na imprezę. Wypić piwo w parku pod chmurką. Wpaść wieczór z wódką do Wyzwolonej i jej Narzeczonego. Wyjść na jakiegoś drinka z przyjaciółmi. Ale mimo wszystko, to właśnie karty, wódka i papieros będą u mnie zawsze na pierwszym miejscu.

Ma ktoś ochotę na partyjkę?
Ostrzegam - zawsze wygrywam.


6 komentarzy:

  1. może w ruletkę? będą równe szanse :P

    OdpowiedzUsuń
  2. W nia tez wygrywalem, bo nagroda byla przednia:-P

    OdpowiedzUsuń
  3. w sumie dawno nie gralem w nic innego procz skrabli...

    OdpowiedzUsuń
  4. karty, jakbym czytał swoją historię i fascynacje jestem na tak, wódka do kart musi być, jedyne czego się nie nauczyłem to palić

    OdpowiedzUsuń
  5. 3 5 8 - wódeczka i szlugi , no no
    warto zapamietać

    OdpowiedzUsuń
  6. 3 5 8 wódeczka i szlugi , no no
    warto zapamiętać :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad ;-)