Każdy z nas był kiedyś dzieciakiem. Takim trochę cwaniackim, chciejącym się upodobać innym kumplom, robiąc różne rzeczy. Czasem tą rzeczą była pyskówka z nauczycielem, czasem ucieczka z lekcji, czasem jeżdżenie na rowerze na jednym kółku po ruchliwej ulicy. Czasem podchodziło się do jakiejś zakompleksionej i nieśmiałej dziewczyny, żeby powiedzieć "ale jesteś pasztetem". Gimnazjalny lans i uznanie wśród 'elit' wymagało wiele poświęceń. Nigdy tego nie robiłem.
Na szczęście większość z nas już dawno z tego wyrosła. Ja przyznam szczerze, zakończyłem ten epizod po pierwszym razie, kiedy miałem 14 lat i jedna dziewczyna obdarowała mnie głośnym i mocnym liściem w twarz. A ja upokorzony powiedziałem "no dobra, przepraszzam". I przestałem. Na wieki.
Do dzisiaj nie lubię robić nikomu przykrości, nie z obawy przed wirtualnymi i realnymi plaskaczami, a po prostu - wiem, że po drugiej stronie konwersacji też jest człowiek, który czuje i przeżywa. Sam mam trochę kompleksów i choć do prawidłowego BMI brakuje mi już tylko 3 kilogramy, to jednak coś jest w tym powiedzeniu, że raz gruby zawsze w swojej głowie będzie gruby.
Zwykle jak ktoś mi się nie podoba to mówię to na okrętkę, "słuchaj, nie jesteś w moim typie, dzięki za maila, trzymaj się, powodzenia w poszukiwaniach" używam w ostateczności i z bólem serca, bo empatię wyssałem z mlekiem matki.
Ale zawsze znajdzie się jakiś wieczny gimnazjalista, który nie wyrósł z dokuczania innym. Samozwańczy Adonis, który chyba masturbuje się swoją atletyczną budową i napisze Ci w pierwszym mailu "Ej, ale jesteś spasionym, otyłym wieprzem, fuj". A Tobie, choć w głębi duszy sam dobrze wiesz, że pisze głupoty, to i tak dochodzi do Ciebie myśl "a może ma rację?". I zajebiście przykro jest.