Siedzę w Zapiździajewie.
W pracy wziąłem sobie mały urlop i mam zamiar przez półtora tygodnia na maminim i tatinim garnuszku przesiedzieć, przyoszczędzić sobie jakąś kasę i napisać kolejne XX stron magisterki. Mam już termin obrony, mam już listę zagadnień, mam plan pracy, teraz już nie ma lipy, siedzieć na dupie i pisać!
A w Zapiździajewie pisze się wprost bajecznie.
Bo tak. Słońce świeci. Wietrzyk wieje. Ptaszki śpiewają. Kwiatki pachną.
Siedzę w Rodzicielowym ogrodzie, z lapkiem na stole, słucham muzyki z tuba.fm, wokół mnie pełno różnych papierzysk, które przyciskam wszystkim co popadnie, by nie odleciały - kluczami, telefonem, fajkami, zapalniczką, pustą szklanką po soku z cytryną i lodem (by my Rodzicielka).
I czuję się, jakbym się cofnął w czasie równo o 5 lat. Bo jakoś tak o tej porze w 2007 roku tak samo, w tym samym miejscu i takich samych okolicznościach przyrody, uczyłem się na swój egzamin dojrzałości.
No dobra, okoliczności były jednak nieco inne. Strasznie się kurde bałem tego, że nie uda mi się napisać tego cholerstwa na tyle, by wydostać się z Zapiździajewa, którego nie lubiłem z całego serca, bo małe to takie, bo już duży byłem i chciałem się wyrwać do Wielkiego Świata. Chciałem ostatecznie dorosnąć, usamodzielnić się (na tyle, ile można mówić o samodzielności, gdy to rodzice płacą za cały pobyt w uczelnianym mieście). Poznać kogoś, w kim się zakocham (bo przecież w Wielkim Mieście Poznaniu o wiele o to łatwiej.
Minęło 5 lat, a ja zdążyłem już prawie skończyć studia. Zdążyłem przeżyć trochę czasu w stolicy Wielkopolski. Chodziłem na randki. Do teatru i kina. Poznawałem ludzi. I 5 lat po maturze stwierdzam, że z chęcią napisałbym ją jeszcze raz.
Bo ta dorosłość jest całkowicie przereklamowana. Bo problemów jest dużo, bo stresów ogrom. Bo ta samodzielność jest męcząca. Bo jednak Poznań jest duży i głośny. A Zapiździajewo - spokojne i odstresowujące.
Chciałbym cofnąć się kilka lat w czasie i powiedzieć temu młodemu 16-17-18letniemu Aniołowi:
"Ej, nie pierdol, i ciesz się tym, że jesteś jeszcze dzieckiem".
Jesu, ale kiedyś tego często słuchałem! :)