Moja babcia mówiła, że na randce powinno się zwracać uwagę na buty współrandkowicza/współrandowiczki. Bo jak obuwie jest brudne i niechlujne, to znaczy, że dusza człowieka też jest nie za ciekawa.
Przyznam szczerze, że nie za bardzo rozumiem związek przyczynowo - skutkowy, ale dziadek miał czyste mokasyny, babcia wyszła za niego za mąż, są razem już ponad 51 lat i o rozwodzie nie myśleli nigdy.
Chyba przypadkiem odkryłem zagadkę, dlaczego na wielu gejowskich profilach użytkownicy wrzucają zdjęcia butów.
Czasem tak jest, że początkowe motyle w brzuchu zdychają i w pewnym momencie stwierdzasz, że "To" to jednak nie "To", a zwrotu "zostańmy przyjaciółmi" można użyć naprawdę mając nadzieję, że kontakt się nie urwie.
Życie.
Po rozstaniu z Warszawiakiem, siedząc w pustym mieszkaniu, zadzwoniłem do jedynej osoby, z którą miałem chęć porozmawiać. Nie Mimy, nie Młodego, nie Wyzwolonej ani Pedagożki, ani Pary Doskonałej, nie Starego. Zadzwoniłem do Rodzicielki.
Rodzicielka wysłuchała wszystkiego, co miałem do powiedzenia (nawiasem mówiąc, jeszcze kilka lat temu nie przypuszczałem, że problemami sercowymi będę się dzielił z moją mamą...), pocieszyła, powiedziała, że wszystko będzie dobrze, że znajdę sobie kogoś. Bo przecież gejów na świecie jest dużo i żebym przestał szukać w Internecie.
Uśmiechnąłem się w sercu, bo chyba każdy z nas z chęcią wylogowałby się z globalnej sieci i znalazł sobie wielką miłość w kolejce po kawę, w czytelni czy na imprezie u koleżanki ze studiów. Ale czy tow ogóle możliwe?
Kiedyś sobie myślałem, że jak już się wycomingoutuję, to na pewno znajdzie się jakiś kolega, czy jakaś koleżanka która powie "OMATKO ANIOŁ! JA MAM DLA CIEBIE FAJNEGO FACETA!". I choć wycomingoutowałem się na tyle, że wiedzą o mnie wszyscy najbliżsi znajomi, to na razie propozycję taką miałem jedną. Na szczęście.
Przyjaciel koleżanki ze studiów siostry Modelki był gejem i oznaczało to, że na pewno jesteśmy dla siebie stworzeni. Poszedłem na to spotkanie, bardziej dla Modelki niż dla siebie. Okazało się, że homoseksualizm to jedyna rzecz, która nas łączyła. Jedna z najgorszych randek w życiu. Skończyła się szybko, bo ile można było rozmawiać o abonamentach na telefony komórkowe?
Tak więc umawiane randki w ciemno nie należą do najprzyjemniejszych.
Zostaje mi bieganie po pracy z tęczową flagą i zaczepianie przypadkowych facetów z pytaniem "czy chcesz mym być?". Problem jest tego typu, że za bardzo lubię swoją twarz i swój nos, nie mam ochoty go składać. A ostatnio kiedy szedłem ulicą i popatrzyłem sobie na jednego faceta siedzącego w tramwaju trochę za długo, to pokazał mi środkowy palec. Do dziś zastanawiam się, czy to było zaproszenie do konwersacji ("fuck you"), czy raczej odstraszenie od niej.
Rodzicielka moja rację miała w jednym. Żebym wyłączył się Internetowo. I tak też robię. Żadnych fellowów, kumpellów, czy romeów. Do października.
Do kolejnego podejścia do Bardzo Ważnego Egzaminu jeszcze mniej niż 6 tygodni a ja dopiero zauważyłem w jak wielkiej dupie jestem, ile mi jeszcze zostało do powtórzenia i jak nienawidzę się uczyć o czy na wniesienie sprzeciwu od nakazu zapłaty jest 14 dni czy może jednak są to dwa tygodnie, tym, czy sąd może, czy musi, a może jednak może, chyba że ustawa stanowi inaczej oraz czy Kościoły i inne związki wyznaniowe w Polsce są równe, równoważne, czy równouprawnione.
Tak więc sobie dziobię, przeklinając w myślach.
Na głos też.
Kurwa.
Bycie w zdecydowanej mniejszości niepijącej ma swoje plusy i minusy. Minusem jest to, że kiedy po długim weekendzie wracam do mieszkania i natrafiam na kolejną libację pod przewodnictwem Młodego, to trochę głupio powtarzać za każdym razem "nie piję, nie piję, nie piję". Plusem, jest to, że jestem jedną z dwóch osób trzeźwych na tyle, żeby pojechać po pożywną kolację do Makdonalda. Minus - mój nowy rekord w oczekiwaniu na fastfooda to 30 minut. No ale 30 cheeseburgerów, kilka paczek frytek i kilka opakowań małych tortili nie zrobi się od razu, co nie? Plus - mogłem zamówić sobie mcflurry z lionem i karmelem. A obok wódki to moja ulubiona chemia spożywcza.
------------
Prawie tydzień od momentu, w którym straciłem kartę płatniczą, dwa tygodnie do kolejnej wypłaty, a ja zauważyłem, że bez tego plastiku żyje się... taniej. Bo nie chce się czekać w kolejce w banku. Bo pieniądze w formie niecyfrowej wydaje się z większym poszanowaniem. Ostateczny rozrachunek i bilans oczywiście się zmieni (Warszawiak nawiedza za dwa dni stolicę Wielkopolski), ale nie jest źle.
-----------
Kolejne pary w moim otoczeniu się rozstają. Tym razem jedna z tych, co jeszcze pół roku temu wyznawała sobie miłość do grobowej deski na szczycie wieży Eiffel'a, klękając i ofiarując brylant w metalu uformowanym w okrąg. Życie życiem, ale zauważyłem, że wiele związków studenckich rozpadło się po uzyskaniu tytułu magistra. Widocznie starcie z prawdziwą dorosłością, pracą na etat, wspólnym prowadzeniem gospodarstwa domowego przegrywa z wspomnieniami imprez, romantycznych obiadów w trakcie okienek między zajęciami i weekendów od wtorku do niedzieli. Raptem okazuje się, że ciężko wygospodarować wolną chwilę na oddawanie się wspólnym pasjom i człowiek żyje nie ze sobą, a obok siebie.
Co jest lepsze? Związek na odległość, czy zderzenie z szarą codziennością?
1. Żyję i mam się prawie dobrze. Przez tydzień nie miałem dostępu do komputera, bo Młody mi przypadkowo zajebał zasilacz do mojego laptopa. To znaczy dostęp do komputera miałem, ale mogłem sobie tylko na niego popatrzeć.
2. Prawie dobrze, bo oczywiście skoro na dworze milion stopni, to ja musiałem zachorować. Tym razem zapalenie ucha. Przyjemne to niezbyt, wkurwiające strasznie. Ale jakieś plusy mimo wszystko ma, mogę udawać, że nie słyszę, kiedy tylko chcę. Przydatna rzecz, nie powiem. No i zwolnienie lekarskie też do jakichś plusów należy. Minusem jest to, że nie mogę z wujasem wypić piwa. Tak więc jak widzicie przejebane strasznie.
3. Z roztargnienia zgubiłem moją kartę płatniczą gdzieś na dworcu głównym. Uprzejmego znalazcę informuję, że karta z podpisem "Anioł Diabelny" jest już nieważna i może ją wsadzić w ramkę i masturbować się do niej co wieczór. Co kto lubi. Teraz muszę podjąć naprawdę ważną decyzję dotyczącą tego, jak moja nowa karta ma wyglądać. I jak stuprocentowy ped...gej od pół godziny się zastanawiam, czy ma być widok na jeziorko czy może srebrne bąbelki. Chuj, zdecyduję jutro.
4. Apropo punktu czwartego, to śniło mi się, że ktoś wyczyścił moją małą fortunę na koncie i zostało mi 2 złote. Na loda, na butelkę wody mineralnej, na trzy szlugi kupione spod lady na sztuki. Bardzo miły był ten mój wyśniony złodziej. Ale ja ostatnio sny mam zupełnie pojebane. Na przykład przedwczoraj śniło mi się, że u dziadków na wybiegu dla drobiu zauważyłem dzika. Przestraszyłem się, że komuś zrobi krzywdę, wziąłem łuk i strzały, żeby go ładnie zdjąć, a moja babcia wybiega z domu i krzyczy "NIE ZABIJAJ ANTOSIA, NIE ZABIJAJ! Ja go chowam NA MLEKO!". Co ten sen miał oznaczać to ja do końca nie wiem. Macie jakieś pomysły?
5. Relacja z Warszawiakiem kwitnie na odległość, ale pojawiły się pierwsze zgrzyty. Bo się posprzeczaliśmy o to, gdzie będziemy mieszkać, jak już wygra te 375 milionów dolarów na loterii. On chce osiąść na Hawajach a ja skłaniam się ku Luboniowi.