Od środowego wieczoru wizytuję Warszawiaka w jego Mokotowskim mieszkaniu, dzięki uprzejmości Aniołkowej Szefowej która łaskawie zezwoliła na urlopowy piątek. Tak więc obaliliśmyy już prawie całą butelkę jacusia danielsa, zwiedziliśmy warszawskie Łazienki, które bardzo przypominały mi w wielu miejscach park koło mojego Zapiździałkowego domu, zmokliśmy niemiłosiernie podczas 10 minutowego spaceru z metra, zjedliśmy raki i zupę węgierską (sam pokroiłem warzywa, łał, oja).
Dzisiaj piękny chillout w łóżku i wieczorne wyjście do Toro*, żeby zobaczyć jak warszawski, pedalski świat się bawi. Będzie śmiesznie.
Ostatni raz w Stolycy byłem chyba 4 lata temu z organizacją studencką. Biegaliśmy jak jakieś muły po "BARDZO WAŻNYCH MIEJSCACH", odbywaliśmy "BARDZO WAŻNE SZKOLENIA JAK WIĄZAĆ KRAWAT" i wieczorem dostaliśmy opierdol "ŻE NIE CHCEMY IŚĆ NA IMOPREZĘ ZOBACZYĆ JAK SIĘ BAWI WARSZAFFFKA, A ORGANIZATORZY WYBRALI TAKI KLUB DO KTOREGO NIE MA SELEKCJI, ŻEBY WSZYSCY MOGLI WEJŚĆ". Po takim pysznym przyjęciu obiecałem sobie, że do Warszawy szybko nie wrócę. Bo ludzie są tutaj tacy wiecie, bułkę przez bibułkę, ąę.
A dzisiaj? Dzisiaj jestem całkiem zafascynowany Stolicą. Może to kwestia tego, że mam fajnego przewodnika, z którym się zatrzymuję praktycznie przy każdym pubie na kolejne piwo? Może kwestia nastawienia? Bo w końcu przyjechałem nie do nieczułych prezesów, tylko do czułego Mateusza? Może dlatego, że problemy dorosłego świata zostawiłem 300 kilometrów dalej, w Poznaniu?
Jedno jest pewne. Warszawa da się lubić.
Trzeba tylko mieć jakiś magnes, który do niej przyciąga.
*)Jeśli ktoś będzie akurat wtedy w Toro to niech szuka najszerszego, najbardziej pijanego i najwyższego bruneta z trzydniowym zarostem, zapewne z papierosem w gębie i z najprzystojniejszym chłopakiem koło siebie, pewnie tak samo pijanym . Ten najszerszy to będę ja.
W moim życiu całkiem przyjemny constans. W pracy przyjemnie, w życiu prywatnym jeszcze przyjemniej. No i o czym mam tu pisać?
W środę jadę do Warszawy na kolejny meeting z Warszawiakiem. Jeśli ktoś chciałby wyjść do klubu w jakiś wieczór, to palec pod cukierka, bo za minutkę zamykamy budkę.
Nie wiem jak Wy, ale ja mam swoje guilty pleasures. Czyli coś takiego, o czym w sumie wstyd mówić. Wczoraj do listy guilty pleasures, takich jak pudelek.pl do kawy, czy glee, dodałem lekturę anonsów na gejowie. Zwłaszcza tych w dziale "widziałem Cię". No ale czy mogę oderwać się od lektury, kiedy czytam takie smaczki?
Byles u mnie w mieszkaniu w sprawie wymiany drzwi wejsciowych.Podawalem Tobie numer komorki.i rozmawialismy o mej chorobie nowotworowej. Bardzo mi sie spodobales. Jestes cholernie przystojny.Jesli tutaj zagladasz to odezwij sie. Chetnie bym Cie poznal blizej.
Kolejna rozmowa z Rodzicielką na TE tematy i kolejna jej odważna teza, że ludzie boją się gejów, bo tak naprawdę ich nie znają a dla wielu gej jest równoznaczny z metroseksualnym kobiecym kolesiem co nosi cekiny i ma wytatuowaną tęczową flagę nad dupskiem.
Kolejna wymiana zdań ze znajomymi i kolejny raz słyszę "e tam, nic nie mam do gejów, byleby się nie odnosili ze swoją orientacją, bo po co wszyscy mają wiedzieć, kto z kim śpi. Przecież my tego nie robimy".
Nie wiem jak Wam, ale ja bardzo często słyszę tego typu rzeczy. Mam takie szczęście (tak, szczęście, bo moim zdaniem duża w tym zasługa genów, przecież nie zrobi się z Michała Szpaka Pudziana z włosami na klacie i kutasem jak Maczuga Herkulesa), że jestem męskim facetem. I do tego gejem. Według wielu to dziwna kombinacja. Bo jest tak jak wspomniała moja Rodzicielka. Najbardziej kole w oczy właśnie odstępstwo od reguły. A w polskim, smutnym i szarym świecie nie jest o to tak trudno. Wystarczy że założysz do pracy t-shirt w serek i już dzikie spojrzenia starszej części współpracowników gwarantowane. Taki jest już wzór faceta - zwykłe jeansy, mokasyny i koszula, zapięta koniecznie na ostatni guzik.
Z drugiej strony nie rozumiem wyrażenia "obnosić się ze swoim homoseksualizmem". Bo przecież wcale nie chodzi o machanie przed oczami tęczową flagą czy deepthroat na poznańskim Starym Rynku. Co to znaczy "obnoszenie się ze swoim homoseksualizmem?". Bo jeśli mówienie, że jest się gejem, to sorry Gregory, ale nie przekonuje mnie to, zwłaszcza w kontekście drugiej części wypowiedzi: "Przecież my [heteroseksualiści] nie obnosimy się ze swoją orientacją".
Fakt, nikt nie mówi "muszę Wam się do czegoś przyznać, jestem heteroseksualistą i podniecają mnie cycki kobiet", ale po prostu niegeje i nielesbijki nie potrzebują coming outu. Z tym, że swoim heteroseksualizmem obnoszą się o wiele częściej i gęściej, niż każdy (każda? są tu jakieś lesbijki?) z nas. "Chciałam zacząć biegać ze swoim facetem, ale chyba bym wypluła płuca, bo on co wieczór robi 5 kilometrów" "Byłem z żoną i dzieciakami na wakacjach w Tunezji" "Tej, patrz jaka fajna dupa!" "Daj spokój, moja teściowa to wrzód na dupie a mój mąż jest takim maminsynkiem, że nic nie mogę złego o niej powiedzieć".
Orientacja to nie tylko dziki seks w pozycji misjonarskiej, seksik analny, czy lesbijskie nożyce. No kaman. To też spędzanie czasu z drugą osobą, wyjazdy, wspólne robienie kolacji czy wysłuchanie drugiej osoby, że w pracy znów chujowo a jutro ważne spotkanie z kontrahentem. Niestety, wielu słyszy "gej" - myśli "fuj, on się zapina w kakałko". I mimo wszystko, dla świętego spokoju, zaczynasz mówić o swoim facecie w rozmowach ze współpracownikami "Kasia, Zosia, Józia" a jak któryś kolega z liceum zobaczy Cię na mieście w towarzystwie partnera to przedstawiasz go "to mój kolega Antoni". Bo przecież tak jest łatwiej. I choć czasem chciałbyś się pochwalić babci, że spotykasz się z fajnym facetem, to kiedy się pyta "co u Ciebie wnusiu? Masz już kogoś?", odpowiadasz "nie, wciąż czekam na swoją prawdziwą miłoć", mimo, że lat już masz 30-40-50.
Ja się powoli przełamuję. I ostatnio, idąc Starym Rynkiem z Warszawiakiem, gdy po raz kolejny jakaś zrobiona dziewczyna z różowym parasolem chce nas zaprosić do klubu go-go, wręczając średnio zrobione ulotki, odpowiedziałem::
"Wie Pani co, podziękujemy"
"Ale dlaczego?"
"Bo jesteśmy, jakby to powiedzieć, z innej branży. Nas cipki nie interesują".
Nigdy w życiu nie tknę rozmrożonego sushi. Problemy gastryczne pokonać musiałem długą i gorącą kąpielą, podczas której śpiewała mi ładnie Magda Umer z głośników. Chuj, że głośno, chuj, że 23 godzina i sąsiedzi chcieliby zasnąć albo coś. Lajf is brutal. Sorry Gregory.
Leżąc jakąś godzinę w wannie trochę sobie rozmyślałem. O wszystkim.
Między innymi o tym, że koleżanki z pracy srają pieprzem, bo ich pierworodni piszą maturę i "omatkoboska, a jak nie zdadzą to co wtedy?!". To podejdą za rok, Boże. Czy każdy musi zdać maturę? W ogóle młodzież coraz głupszą mamy. Taką, co to nie wie, ile to tuzin, a na pytanie "którą planetą od Słońca jest Ziemia?" odpowiadają "Mars.". Cudownie, szał pał. Taką, co to piszą CV czcionką comic sans, albo w zainteresowaniach piszą: "prawo i różne sporty". A jak nie dostaną na Komunię nowego iphone'a to obraza majestatu, bo wszyscy inni dostali.
Ja na komunię dostałem rower i zegarek.
Nie pójdę trendem 'zastaw się a postaw się' i na komunię córki kuzynki złożę się z Młodym i Rodzicielami i kupię trampolinę. Przynajmniej dziecko się trochę pozrusza.
W ogóle mówiłem kiedyś, że moja Rodzicielka jest kochana? Kiedy w sobotę zadzwoniła do mnie podczas romantycznego picia drinków wszelakich w jednej z poznańskich kawiarni.
-(...) o której wrócisz do domu?
-Eeee, mamo, jutro pod wieczór, dzisiaj nocuję u Warszawiaka.
-O, jesteś teraz z nim? To nie przeszkadzaaaaaam, bawcie się dobrze, hihi
A kilka dni później:
-Nooo poooowiedz Anioł coś o Warszawaku! Jakim on jest człowiekiem?
-Oj przestań, wścibska jesteś.
-No wiesz?! Tylko jedną rzecz mi powiedz, zaspokój mą ciekawość!
-No Warszawiak to Warszawiak, na imię ma Mateusz i jest ode mnie 10 lat starszy. I co, jesteś zniesmaczona?
-Oj Anioł, twojej prababci siostra miała 19 lat młodszego męża. Jesteś zniesmaczony? Wiek to tylko cyferki, liczy się coś innego, inne cyferki.
-Ale co, ile ma w majtkach?
-NIE! IQ, INTELEKT KURDE! A w majtkach ma pewnie jednego. Jak każdy.
Czy tylko ja mam takie odczucia, że po świetnym urlopie przydał by się jeszcze jeden, w celu regeneracji tych trzech szarych komórek, które ostały się w krwawym procesie eliminowania najsłabszych przedstawicieli morzem alkoholu?
Jutro poniedziałek a ja nie lubię poniedziałków. Zwłaszcza, kiedy następują po dniach, w których człowiek rozmyśla o zupełnie innych rzeczach, niż o tym, co będzie w poniedziałek, obojętnie czy w najbliższy, czy ten za pół roku.
Na przykład:
Gdzie by zabrać Go na obiad, żeby mu Poznań smakował
Którędy dojść do ulubionej knajpy, żeby Poznań nie kojarzył Mu się z rzeszą Żuli i Żuliett żulących o szlug czy pytających się kurtuazyjnie "Ekhm, przeprpiaszam, czy ma może Kerownik 50 groszy?".
Czy po następnym shocie będę jeszcze w stanie stać na nogach, bo wstyd by był, gdyby On musiał mnie holować do hotelu.
O, Ogarnij Się śpiewa na Karaoke, ciekawe, czy Mu się spodoba.
Boże, ale On się uśmiecha.
Budzik Mu dzwoni, obudzić Go? E, lepiej nie, niech się wyśpi, wstanę i wyłącze.
Nie no, fajnie rusza dupą na parkiecie. A wezmę go pocałuję.
I właśnie takie weekendy jak ten fajnie przeżyć. Żeby zmienić lekko swój punkt widzenia i swoje postrzeganie świata. Żeby nie zastanawiać się tak, jak zwykle, czy jutro zadzwoni, czy wyśle esemesa, czy będzie chciał się ze mną jeszcze zobaczyć. Po co tak dużo rozmyślać o przyszłości i zastanawiać się od razu, czy wypali, czy nie wypali. Czy trzysta kilometrów to dużo, czy mało. Czy to ma jakąś przyszłość, czy nie ma żadnej.
Bo wbrew pozorom nie jestem wróżką Aniołkolindą i nie potrafię przewidzieć przyszłości. Dlatego, po co się nią przejmować?
Jedno jest pewne, Warszawiak wisi mi obiad z rakami w roli głównej w Jego ulubionej knajpie.
I masaż.
Mam to na piśmie!
A wszystko zaczęło się od pokazania klaty na blogu...
Długi łykend przeżywam pod znakiem wizyty u Rodzicieli, powrotu do Poznania, poznańskich odwiedzin Mateusza, czwartku w pracy, najebki w poznańskich pubach i Strasznym Filmie 5 (scena lesbijskiego seksu, uwielbiam takie beznadziejnie głupie filmy <3).
W planach jeszcze jedna najebka, w towarzystwie Ogarnij Się, jego Faceta i połowy poznańskiego gejowego światka w Heaven and Hell, późny powrót do hotelu i buzi buzi na środku lobby. I parę innych rzeczy, ale jestem dżentelmenem a dżentelmeni o seksie przecież nie rozmawiają.